niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 2. Zły omen

Strach. Ciemność. Dwie rzeczy połączone w dziwny sposób. Jest ciemno- czujesz strach. Boisz się- widzisz niewiele. To samo czuła teraz Victoria. Nie wiedziała czy to strach zasnuwa jej widoczność przed oczami, czy to ciemność powoduje jej strach. Pewna była jedynie tego, że musi biec dalej. Do utraty tchu. Choćby ją to miało kosztować nie wiadomo ile. Czuła, że ktoś podąża jej śladami. Słyszała jego szybkie kroki na asfalcie. Nie wiedziała dokąd biegnie droga. Wokół były tylko drzewa.  Podeszwy jej butów z trzaskiem złamały małą gałąź. Spojrzała za siebie. Coś, w co wdepnęła było przerażająco białe...
To nie mogła być kość!.. A jednak...
Straciła ją z oczu. Potknęła się o własne nogi. Wpadła do wody. Czuła miliony szpilek przekuwających jej ciało. Mimo drżenia z zimna całego ciała próbowała wstać. Tylko się ponownie poślizgnęła i wylądowała twarzą w bagnie. Wierzchem chłodnej dłoni otarła oczy. Teraz nie miała już szans na ucieczkę. Złowróżbne kroki były coraz bliżej. Podniosła dumnie głowę. Nie podda się bez walki. W błocie wymacała różdżkę. Chwyciła ją kurczowo. Wiedziała, że jest ona jej ostatnią nadzieją. Kroki ucichły. Postać była na tyle blisko, że Victoria mogłaby ją zobaczyć. Wytężyła wzrok. Jej spojrzenie zetknęło się z parą złotych oczu. Lśniły jak gwiazdy i patrzyły na dziewczynę z dziwnym błyskiem, którego nie umiała zinterpretować. Krzyknęła. To nie był okrzyk strachu. Na taki Victoria nigdy, by sobie nie pozwoliła. To był okrzyk bojowy.
Na tyle głośny, że obudził ją samą. Zlana potem gwałtownie usiadła na łóżku. Szybkie bicie serca dudniło jej w uszach. Przyśpieszony oddech był jedynym dźwiękiem wydawanym w pokoju. Victoria nie mogła zapomnieć widoku tych oczu. Zeszła z łóżka. Zimno kafelków przywróciło ją na ziemię.
 To tylko sen. Zwykły koszmar. Nieprzekonana weszła do łazienki, pod prysznic. Długa, zimna kąpiel. Ziszczenie jej aktualnych marzeń. Pół godziny później pachnąca jaśminem, opatulona lawendowym szlafrokiem wyszła z łazienki. Usiadła lekko na krześle czekając na nadejście poranka. Przelotnie zerknęła na zegarek. 4.13. No to sobie poczeka.


***

- Hello Skowronku!
Nate wtoczył się do pokoju. Szelki zwisały mu luźno przy spodniach. Słońce igrało w jego blond włosach. Błyszczące iskierki tańczyły w czuprynie chłopaka sprawiając, że mieniła się we wszystkich odcieniach złota.
Spojrzał na dziewczynę. Spała z głową na stole. Ciemne włosy opadały na jasny blat. Nate postawił trzymaną dotąd kawę na drugim brzegu stołu. Ciemny płyn wylał się na na jakąś gazetę. Ciekną dalej.
- Shit!
Krzyk obudził Victorię. Przeciągnęła się przeciągle ziewając. 
- Natuś?... Co ty tu robisz tak wcześnie?
- Kawa. ale się rozlała- nieporadnie wskazał miejsce z ciemnym płynem.
Dziewczyna roześmiała się i wstała szukać ścierki. 
- Niestety hotelowe pokoje nie przewidują takich fajtłap jak ty...- powiedziała wciąż się uśmiechając. Zły humor po dziwnym śnie całkowicie minął.- Muszą wystarczyć chusteczki.
- Bardzo śmieszne.-odparł z sarkazmem.- Bo ty nigdy niczego nie wylałaś. . Dziś się musimy wymeldować. Gdzie chcesz jechać?
- Może  do Nowego Orleanu? Odwiedzimy twoich dziadków. Tak krótko u nich byliśmy...- zaproponowała ze złośliwym uśmiechem.
- A może pojedziemy do Crowley? Do tego świra śpiewającego pod twoim oknem włoskie ballady.Czekaj... Jak to szło?  Amo come ti vivi e ti muovi da te quando spezzi i respiri suono al mondo piu'...
-Dobrze! Już nic nie mówię, tylko przestań śpiewać- poprosiła teatralnie zatykając dłońmi uszy.
- Na pewno? Bo wiesz, zawsze chętnie służę usługami wokalnymi.
- Chyba nie skorzystam.
- Żałuj, żałuj.. 
-Mam!
- Ale co?- spytał zdezorientowany.
- Gdzie możemy pojechać.
- No oświeć mnie swoją mądrością.
- Santa Monica!- wykrzyknęła radośnie podskakując.
Według Nate'a miała zdecydowanie zbyt dobry humor. Albo coś knuła, albo próbowała odwrócić jego uwagę od czegoś, co ją martwi. Obstawiał tę drugą opcję, ale po siedmiu latach bycia jej najlepszym przyjacielem wiedział, że nie warto na nią naciskać. Tylko zamknie się w sobie i będzie milczeć jak grób. Wolał poczekać. Wiedział, że Victoria zwierzy mu się jak będzie gotowa. W końcu od czego ma najlepszego przyjaciela?
- Pakuj się. Za pięć minut widzę cię pod samochodem. Z bagażami oczywiście.
- Ale Nate! 5 minut to za krótko. Jak ja mam to zrobić?
-Poradzisz sobie-odparł z uśmiechem wychodząc z pokoju.

***

- To od tego pana na końcu- powiedział barman kładąc drinka na ladzie przed Victorią. 
Rozejrzała się w poszukiwaniu mężczyzny. Faktycznie siedział na samym końcu, z głową w gazecie. Zmierzyła go spojrzeniem ciemnych oczu. Szatyn. Bujne loki. Na oko 1,90 m. Luźny strój. Starszy najwyżej o 3, może 2 lata. Całkiem, całkiem. Nie widziała tylko jego twarzy. Może później do niego podejdzie. Może. Na razie wzięła do ręki drinka. Chłód napoju wyczuwalny był nawet przez szkło przez, który go trzymała. Przechyliła zawartość szklanki do ust. Kochała ten orzeźwiający smak mojito. Od razu zrobiło jej się lepiej. Zapomniała o facecie siedzącym przy barze. Dopiła resztę drinka i wstała z barowego stołka. Powoli zaczynała żałować, że jednak założyła glany. Ale ranek był taki deszczowy... No trudno, jakoś to przeżyje. Usiadła na piasku. Gorące ziarenka szczypały ją w uda. Całe szorty były ich pełne. Szukała wzrokiem pewnego wysokiego blondyna... Nate zabawiał jakieś dziewczyny w bikini. Roześmiała się w duchu. Cały Nate. Podobno zachowuje się jak ojciec.. Szkoda, że nie wierzy w to czyim jest on synem... Szepnął coś do rudej. Tamta odchyliła głowę i się zaśmiała. Nate wskazał na coś dłonią. Dziewczyny spojrzały na siebie i tam popędziły. Chłopak rzucił ostatnie spojrzenie na Victorię, które mówiło " To nie moja wina, że tak cholernie na mnie lecą. Ale cóż mam Robić" po czym zaczął je gonić z dzikim okrzykiem. Teraz brunetka nie wytrzymała. Jej śmiech roznosił się echem. Był całkowicie szczery, więc robił największe wrażenie. Śmiały się też oczy. Ludzie patrzyli na nią dziwnie, ale miała to gdzieś. Potrzebowała tego rozluźnienia. Jej donośny śmiech przerodził się w kaszel. Zaskoczona rozejrzała się. Piekło ją gardło, a oczy szczypały i wyciskały łzy. To przez dym. Był wszędzie. Wyglądało, jakby pochodził z drewnianego baru. Na plaży wybuchła panika. Wszyscy uciekali. Victoria nie mogła. Była za blisko źródła dymu i ognia. Zasłabła. Od razu wykorzystał to szatyn, który postawił jej drinka. Przerzucił ją sobie przez ramię. Nie była ciężka. Odszedł parę kroków i spojrzał za siebie. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Prawie nikt. Poza zielonookim blondynem, który ledwo spojrzał mu w twarz. Który zapamięta szatyna po złowróżbnych oczach.
Po złotych oczach.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 1. Bo każde okrucieństwo poprzedzone jest bólem

Rok 2016
Głośna muzyka bębniła jej w uszach. Usłyszane słowa piosenki kotłowały się w głowie.


Nie czujesz bólu


Zbyt wiele nie jest dostatecznie dużą ilością

Nikt nie powiedział że te rzeczy mają jakikolwiek sens
Znowu zostaliśmy oszukani



Punkt bez żadnego wyjścia

Popatrz jak budynki się palą
Oświetlają noc
Dość ładny widok


Odstawiła niedopitego drinka na ladę. Czerwona szminka zostawiła odcisk pełnych warg na kieliszku. Victoria wyszła pewnym krokiem z klubu przepełnionego muzyką. Zaraz po niej zrobił to mężczyzna na oko dziewiętnastoletni, z ciemną jak noc grzywką i zielonymi oczami, w których odbijały się światła kolorowych reflektorów. Już od kilku godzin nie spuszczał jej z oczu. Teraz podążał za nią ostrożnie. Czekał na odpowiedni moment, by się ujawnić. Widział jej ciemną postać lawirującą między ludźmi. Słyszał echo jej butów. Wiedział, że jeśli zbliży się do niej poczuje intensywny zapach jej ulubionych perfum, że owładnie nim woń bzów, z którymi ma tyle wspomnień. Włosy Victorii falowały przy każdym jej kroku.  Dotarł za nią do drzwi klubu. Wyszedł 5 sekund po niej. Rozglądał się w ciemności. Dostrzegł jej sylwetkę opierającą się o ścianę. Z papierosem w ręku. Zawzięcie przeszukiwała torebkę. Chłopak westchnął w duchu. Jak zawsze nie mogła znaleźć zapalniczki. Pamiętał wieczory oświetlone płomieniem niezwykłego urządzenia, które dziewczyna zawsze ze sobą nosiła.  Ile by dał, by te czasy powróciły....
Wyglądała niesamowicie. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Szczególnie w tej chwili. Czarne włosy opadały luźno zasłaniając jej twarz. Oparta o mur z niebywałą nonszalancją. Chłopak nie mógł się powstrzymać. Podszedł do niej. Dziewczyna z początku go nie zauważyła. Dopiero gdy był metr od niej zwróciła na niego uwagę.
- Co chcesz?- warknęła. Widać było, że ma dość natrętnego mężczyzny.- Mówiłam, że to koniec.
- Ale nie rozumiem czemu? Co zrobiłem nie tak?
- Ile razy można powtarzać... To nie ma sensu. Gra skończona.
- Ale...
- Nie. A teraz dasz mi przejść.
- Nie, nie po tym co przeszliśmy- w jego oczach widać było tylko furię. To były oczy szaleńca- Nie możesz o mnie zapomnieć.
Przycisnął dziewczynę do ściany. Czekał na jej jęk bólu. Zdziwiony, że go nie usłyszał. Docisnął mocniej. Czuł jak szybko bije jej serce. Chwilowo mu wystarczyło. Odsunął się o pół metra i zaczął majstrować przy suwaku kurtki. Victoria nie czekała długo. Umiała wychwytywać szansę od losu. Mimo wysokich szpilek kopnęła go w krocze. Zduszony jęk wydobył się z piersi chłopaka. Zgiął się wpół. Jednak nadal był niebezpieczny. Dziewczyna uformowała dłoń w pięść, która energicznie podważyła głowę dziewiętnastolatka. Jego czaszka odskoczyła do tyłu z nieprzyjemnym dźwiękiem. Ledwo trzymał się na nogach. Jeszcze żył. Victoria spojrzała na niego. Był tylko o rok od niej starszy mógł jeszcze "trochę" pożyć. Owiana litością postanowiła go zostawić w spokoju. Uszła kilka kroków. I spojrzała na gwiazdy. Ich zawiłości zawsze ją pochłaniały. Ich zależność od siebie...
Rozmyślając nad znaczeniem gwiazd nie zauważyła skradającego się, ledwie żyjącego mężczyzny.
- Myślałaś, że pozwolę ci odejść. Przeliczyłaś się.
Ogarnął ją niedźwiedzim uściskiem. Nie był przyjemny, jak ukochanego wujka. Ten miażdżył żebra i wstrzymywał oddech.
- A ja chciałam ci darować życie...- westchnęła Victoria.
Wbiła łokcie w jego żebra przygniatając je. To wystarczyło, by osłabiony mężczyzna oddalił się na krok lub dwa. Dziewczyna też odskoczyła w drugą stronę. Wyciągnęła schowaną dotąd w bucie różdżkę.
- Avada Kedavra- Krzyknęła kierując snop światła na chłopaka.



Otworzył szeroko oczy. Przez dosłownie ułamek sekundy widać było w jego rozszerzonych źrenicach strach. Potem nabrały jeszcze zieleńszej, niezdrowej barwy, by po chwili stracić całkowity wyraz. Teraz na Victorię spoglądały puste oczodoły. Nicość na twarzy chłopaka nie pozostawiała żadnych złudzeń. Nie żył. Victoria patrzyła na to z lekkim oszołomieniem. Dopiero po chwili odwróciła się. Poszła w miejsce, gdzie upuściła torebkę. Wygrzebała z niej swój telefon. Wybrała numer i zadzwoniła.
- Nate? Przyjdź na parking przed klubem Trick . Musisz mi pomóc.
Obiecany Nathaniel zajechał swoim wysłużonym samochodem na parking. Gdy zobaczył swoją najlepszą przyjaciółkę nad martwym ciałem bez ran śmierteknych nie potrzebował wyjaśnien. Szczególnie, że znał jej tajemnicę. Sekret jej pochodzenia. Objął ją mocno i poinstruował. Wzięli ciało, w duchu dziękując, że nie ma tu kamer. Włożyli je do bagażnika i usiedli w aucie. Jechali w ciszy, bez muzyki.  W ich żyłach pulsowała jeszcze adrenalina po ostatnich wydarzeniach. Mijali żywe San Francisco zagłębieni we własnych myślach. zatrzymali się dopiero na moście Golden Gate. Wyjęli ciało i wyrzucili w przestrzeń. Z głośnym pluskiem wpadło do wody nie zostawiając żadnego śladu co do przyczyn śmierci.


~*~
Słowa piosenki zaczerpnęłam z tłumaczenia piosenki Gavin'a Rossdale'a - Adrenaline