niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 5. Wyjaśnienie


  Jakie to dziwne uczucie, gdy wiesz, że od wolności dzieli cię jedna rozmowa. Wysłuchasz czyjegoś monologu i możesz wrócić do domu. Do ludzi, na których ci zależy. Wtedy świat staje się piękniejszy. Widok za szybą już nie jest nudny czy monotonny. Dostrzegasz kolory i wyjątkowość każdego mijanego miejsca. Widzisz kobietę idącą z zakupami do domu. Z kluczy zwisa pluszowy breloczek. Widzisz, jak się uśmiecha, gdy podbiega do niej dziecko. Teraz pewnie pójdą do domu razem, by przygotować wspólny posiłek. Niby nic. Dzień jak każdy. Ale gdy masz nadzieję wszystko jest bardziej ciekawe. Wszystko pasjonuje. Nawet Tristan z pół uśmiechem zerkający na ciebie. Nie jest on już tak denerwujący, bo wiesz, że jeszcze  tylko ta jedna rozmowa. Jedna rozmowa i... koniec. Nigdy więcej go nie zobaczysz. 
  Victoria cieszyła się. W końcu kto by się nie cieszył? Od wolności nie dzielił jej już nie wiadomo jak długi mur. Teraz dzieliły ją od niej godziny, może nawet minuty. W tym momencie najważniejsza była cierpliwość. No i ukrycie wszystkich emocji. Choć patrząc na Tristana nie trudno było zrozumieć, że raczej ciężko jej to szło. Ale się starała. Nic nie mogło jej zepsuć nastroju. 
  Samochód zwolnił na zakręcie i zamiast pojechać prosto po asfalcie, skręcił w żwirowaną uliczkę.  Koła z turkotem toczyły się po nierównym gruncie. Victoria z zaciekawieniem przyglądała się wszystkiemu w koło. Może nie do końca  interesowały ją stare drzewa rosnące przy ulicy. Po prostu próbowała wybadać gdzie może ją wieźć Tristan. Niby przysięgę złożył, ale jak się zachowa pewności nie było. Mógł ją wywieźć w środek lasu, porozmawiać i tam zostawić. Victoria miała ochotę spoliczkować samą siebie za taką głupotę. I za to, że dopiero teraz przyszła jej do głowy taka możliwość. Ale musiała zachować zimną krew. Zero emocji. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. I nic więcej. Zero spojrzeń w stronę chłopaka czy nerwowych ruchów. Pełny spokój. Dziewczyna patrzyła nieruchomym wzrokiem przed siebie. Gdzieś w oddali snuł się nad drzewami szary dym. Poważnie przestraszył on Victorię. Może to tam zabierał ją Tristan. Może wraz ze wspólnikami czy tak zwanymi przez niego "przyjaciółmi" rozpalił tam ogień i zamierzali ją spalić. Ale powiedział, że pozwoli jej wrócić do domu... A może chodziło mu o jej zwłoki? Może pozwoli je zabrać do Angli. Tylko po co to wszystko? Gdzie w tym sens? Victoria zganiła się w duchu za te ponure myśli. Dlaczego ona musi być taką pesymistką? Nie może po prostu liczyć na to, że w oddali jakaś spokojna rodzina ogrzewa się przy kominku, a Tristan wiezie ją do przytulnej knajpki, gdzie sobie "porozmawiają"? Ale jaki lokal mieściłby się w środku lasu? No tak. Dużo optymistycznych możliwości tu nie było. Dziewczyna wytężyła wzrok. Przed nią rozpościerała się pusta droga. Ale nie była ona już nie wiadomo jak długa. Teraz na jej końcu majaczyła czerwona plama. Chyba nie zawiózł jej do rzeźnika? Nie. Masarnia nie może byc umazana krwią. A co jeśli to ściana rozstrzeliwań? NIE! Koniec złych myśli. Trzeba chwilę poczekać. Koła wlokły się metr za metrem przybliżając się powoli to budynku-zagadki. W miarę jak podjeżdżali bliżej dziewczyna zaczęła rozpoznawać kształty. To był zwykły, specyficzny, szwedzki domek. Pomalowany na tę typową czerwono-rdzawą barwę typową dla tego regionu. To stamtąd, z komina wydobywał się dym, który tak przeraził dziewczynę. Z pewnością westchnęłaby z ulgą, gdyby nie zerkający na nią co chwila Tristan. Im bliżej budynku, tym bardziej przytulny się wydawał. Wokół domu kwitły żółto-pomarańczowe kwiaty. Wzdłuż ściany czegoś w rodzaju szopy ustawione były równo polana drzewa. Nigdzie nie było firanek czy rolet, ale na takim odludziu nie są one potrzebne. Światło odbijało się w szybach, więc nie dało się dojrzeć wnętrza. Koła stanęły. Chłopak wysiadł z samochodu. Victoria szybko odnotowała w pamięci, że nie zabrał ze sobą kluczyków. Fakt ten mógł się okazać bardzo przydatny w razie ewentualnej ucieczki. Albo chłopak się zapomniał, albo wiedział, że dziewczyna nie wyjdzie z budynku.  Nie rozstrząsając zbytnio dlaczego miałaby zostać w domu Victoria wyszła z auta. Nie zatrzasnęła drzwi na wypadek gdyby samochód zamykał się automatycznie. Szpara była niewielka. Z odległości nie dało się jej dojrzeć. W każdym bądź razie dziewczyna miała taką nadzieję. Spotkała bacznie obserwujące ją złote oczy Tristana. Podążyła za nim ścieszką ułożoną z kamieni. W balerinach od chłopaka nie łatwo było po niej iść.  Buty lekko się ślizgały. Jeszcze tylko 20 metrów. Doszła do drzwi i westchnęła z ulgi. Przemęczenie dawało jej się we znaki. Dlaczego tak cholernie głośno dzwoni jej w głowie? A nie... To nie w głowie. To Tristan nacisnął dzwonek. Ciche dudnienie dało się słyszeć z wnętrza domu. Po chwili drzwi się otworzyły i ukazały wysoką dziewczynę piszczącą tak, że z pewnością bębenki popękały każdemu w promieniu 500 metrów. A jednak Tristan tylko się uśmiechnął.
- Witaj Tami. Chyba się cieszysz, bo ja tak- Kończąc Tristan cmoknął dziewczynę w oba policzki.
- Jeszcze raz nazwij mnie Tami, a obudzisz się wysmarowany odorosokiem- zagroziła ze śmiechem. Spojrzała na Victorię i ją wyściskała mało nie pozbawiając tchu.- Tak Bardzo chciałam cię wreszcie poznać!
- Ej, Tami! Ona jeszcze nic nie wie. 
- Tristan idioto! Miałeś mnie nie nazywać Tami! A ona zaraz się o wszystkim dowie. Prawda?- spojrzała pytająco na czarnowłosą.
- Według umowy tak- odpowiedziała Victoria.
- No widzisz Tristan. Zaraz. Jeszcze chwila. W ogóle to jestem Tamara- i znowu przytuliła oniemiałą byłą Ślizgonkę.
- Tami!- odkrzyczał złotooki.
- Ewentualnie Mara, ale nigdy Tami. Nie słuchaj go. Ma jakieś problemy. Chodź do salonu tam poczekamy na Svena. Albo nie! Najpierw do kuchni! Pewnie jesteś głodna. Nie przepadam za tą szwedzką kuchnią. Tristan miał zajechać do McDonalda, ale znając życie nie chciało mu się i będą musiały wystarczyć naleśniki. Według przepisu mojej babci. Są tu bardzo dobre jagody. Sama zbierałam. Babcia dodaje malin, ale ja nie mogłam żadnych znaleźć. Muszą wystarczyć jagody. W ogóle wszystko co umiem zawdzięczam babci. Pamiętam jak siadała na bujanym fotelu i pokazywała mi zielniki. Albo książki kucharskie. Tylko nie zawsze mi się chce gotować. Ale to chyba normalne, nie? - dziewczyna uśmiechnęła się szczerze. 
Z tak rozgadaną osobą Victoria już dawno nie miała do czynienia i trochę krępująco się czuła. Jednak Tamara nie zważała na to. Dalej gadała przygotowując posiłek. Victoria miała okazję się jej przyjrzeć. Nie była to z pewnością elegantka. Szare spodnie dresowe i bokserka ze znakiem super mana, za dystyngowane nie uchodzą. Tamara była posiadaczką długich platynowo- blond, niemalże białych włosów. Nosiła je upięte w wysokim kucyku na czubku głowy. Żadnego loczka. Wszystkie idealnie proste i gładkie. I nie wydawały się być zasługą prostownicy. Dziewczyna miała proste ruchy. Takie codzienne. Uspokajające. Normalny dzień w normalnym domu. Tamar wyglądała na niewiele młodszą od Victori. Ale na pewno nie była w Hogwarcie. Takiej dziewczyny nie dałoby się zapomnieć. Wesoło trajkocząc rozlała ciasto na patelnię. Smakowity zapach szybko rozniósł się po kuchni. Ale czy Victoria powinna to jeść? W końcu Tamara trzyma sztamę z Tristanem. Znowu mogli jej czegoś dosypać. No, ale przecież Victoria widziała, jak dziewczyna przygotowuje posiłek. Zauważyłaby, gdyby dodała coś dziwnego. Mimo wszystko była głodna. Pokusa zjedzenia czegokolwiek zbyt wielka. Gdy tylko Tamara nałożyła jej na talerz naleśniki od razu pochłonęła całą porcję. Co innego blondynka. Dziewczyna nuciła pod nosem jakąś melodię i kołysała się w jej rytm. Co kilka obrotów zjadała niewielki kęs. Automatycznie przerwała, gdy otworzyły się kuchenne drzwi. Do pomieszczenia wszedł blond włosy mężczyzna z jednodniowym zarostem. Koszula w kratę opinała bez wątpienia duże mięśnie. Na widok mężczyzny Tamara pochyliła się nad Victorią:
- To jest Sven... Śliczny, prawda? Szkoda tylko, że...- blondynce nie było dane skończyć, bo przerwał jej podbiegający (gdzie on właściwie był?!) Tristan.
- No nareszcie... Już myślałem, że nie zdążysz.
- Ile jeszcze mamy czasu?- spytał Sven.
- Może kwadrans... pewności nie mam... on pewnie mógł użyć magii- w ostatnim zdaniu można było wyczuć lekki żal.
- Tristan. Ile razy można w kółko to samo? W ten sposób będzie bardziej fair- po czym zwrócił się do zdezorientowanej czarnowłosej- Victorio, usiądź. To będzie trudna rozmowa.
- Nie przesadzaj. Zna swoje pochodzenie- Tristan wydawał się niczym nie przejmować.
Victoria usiadła na kanapie. Co za różnica czy wysłucha ich na stojąco, czy siedząco? Obok niej dosiadła się Tamra. Sven usiadł w fotelu naprzeciwko, a Tristan tylko oparł się o ścianę z założonymi rękoma. Tylko on stał. 
- Tak więc Victorio... Jak to ujął Tristan: Znasz swoje pochodzenie?
- Nazywam się Victoria Willson i nie wiem o co wam chodzi.
- Vic- dziewczyna drgnęła reagując na zdrobnienie. Nikt jeszcze nigdy nie zdrabniał jej imienia. Irytowała ją ta forma własnego imienia. Ale bez większego protestu dalej słuchała Tristana- Odpuśćmy sobie te kłamstwa. Wiem, że powinnaś nazywać się Victoria Crystal Riddle, a najlepiej jak Riddle- Black. Nazwisko po mężu matki za bardzo mi tu nie pasuje- wyszczerzył się chłopak.- W końcu Rudi nie był twoim ojcem. Chyba w ogóle o tobie nie wiedział. Co innego Voldi. On sobie doskonale zdawał sprawę z twojego istnienia. Ba! Miał wobec ciebie wielkie plany. Wilsonowie mieli się tobą zająć tylko na jedną noc. Tylko coś nie wyszło i zostałaś tam na zawsze. Twoją matkę trafiła chyba Weasley, co?
- Nie masz żadnych podstaw, by tak sądzić- odparła zimnym głosem Victoria.
- Och, ależ mam. Twoja matula tulała się po wąwozie wokół Hogwartu. A raczej to co z niej zostało. Nawet jako duch jest śliczna. ... Ale to akurat nie o to tu chodzi. Musiała powiedzieć komuś o tobie. To jej nie dawało spokoju i nie mogła pójść dalej. Ja ją znalazłem i wysłuchałem, a jak skończyła... bum. wyparowała- na wzmocnienie swoich słów Tristan pstryknął palcami.
- Powiedzmy, że masz rację. Voldemort jest moim ojcem. Co w związku z tym? Bo ja nie widzę żadnych powiązań.
- A kojarzysz może Helę? Helenę Ravenclaw. To moja praprapra i dalej nie chce mi sie mówić pra babka. 
- To super! Świetnie! - sarkazm w głosie Victori wyczułby nawet dementor.- Tylko co ja mam z tym wspólnego?
Wtedy do rozmowy dołączył Sven:
- Moim przodkiem jest Godryk Gryffindor, a Tamara jest potomkinią Helgi Hufflepuff. 
- Sama śmietanka- westchnęła z ironią była Ślizgonka.
- A ty, co dobrze wiesz, jesteś potomkinią Salazara Slytherina.- Sven popatrzył twardo w jej czarne oczy. Jego niezwykle przejrzyste, zdawały się prześwietlać każdą myśl Victori. 
- I co? Mam teraz skakać z radości? Wiem, że Salazar jest moim przodkiem, ale to niczego nie zmienia.
- I tu się mylisz- Tristan spojrzał na nią kontynuując. - Mogę się założyć, że przynajmniej raz odwiedziłaś Komnatę Tajemnic. I tu taka mała niespodzianka. Istnieją jeszcze trzy inne komnaty: Komnata Wiary, Komnata Wiedzy i Komnata Męstwa. Każdą z nich stworzył i ukrył inny założyciel Hogwartu. Ale to jeszcze nie koniec... Znasz pewnie historię o medalionie Slytherina. Nie wiem, czy Voldzio wiedział o tym, że błyskotka jest bardziej użyteczna niż myślał. Bo jest ich ciut więcej- mówiąc to wyjął z kieszeni medalion.
Był chyba wykonany z lazuru. Błękitna barwa o niezwykłym odcieniu. Tylko grawerowane "R" odznaczało się kolorem brązowym. Miało ochotę się go dotknąć, zawiesić na szyi na tym brązowym łańcuszku. 
- Widzisz? Sven pokaż swój.
Blondyn podniósł się z fotela i podszedł do kominka. Wyjął jedną cegłę i wyciągnął małe zawiniątko. Zabrał podniszczony materiał i przeciągnął palcami po czerwonym rubinie. Dopiero po chwili oddał naszyjnik w ręce Victori.
Medalion wykonany niemalże identycznym wzorem co poprzedni. Różniły się kolorami i oczywiście literami. Na błyskotce Svena było wyraźne, złote "G", którego barwę podkreślała czerwień tła.
- A twój Tamara?- Victoria nie potrafiła ukryć zainteresowania.
- Nigdy go nie widziałam. Helga ukryła go gdzieś. Na czarce podobno jest podpowiedź, ale najpierw trzeba znaleźć czarkę- wyznała ze smutkiem, jakby to, że nie ma medalionu uwłaczało jej godności.
Victoria odłożyła naszyjniki na drewniany stolik przed sobą. Nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi.
- No ładne i co dalej. Chcesz je sprzedać?
- Nawet nie wiesz jaką mają moc. W komnatach jest specjalne miejsce na nie. Gdy je tam umieścisz możesz całkowicie zapanować nad mocą twojego przodka. A oni byli wyjątkowi- Tristan wyciągnął palec wskazujący ku górze, po czym wystrzelił z niego płomień. I nagle pożar na plaży przestał być taki zagadkowy.- To jeszcze nic. Ja na razie opanowałem podstawy. Wyobraź sobie co można osiągnąć posiadając całą moc Roweny Ravenclaw, Salazara Slytherina, Helgi Hufflepuff czy Godryka Gryffindora. Tylko nam jest to dane. Tylko ich przodkowie mogą zdobyć takie umiejętności.
- Władzę nad żywiołami?- upewniała się Victoria.
- Jeszcze około minuty.
- Kończę. Nie tylko żywioły- Sven napotkał się ze srogim spojrzeniem Tristana, ale nic sobie z tego nie robiąc ciągnął dalej.- Są też inne "moce". Taki Tristan jest naszą wróżką. Widzi przyszłość. Ale tylko nie daleką. Po odnalezieniu komnaty będzie mógł widzieć wszystko.
- Są w tym jakieś zasady?- Victoria nie potrafiła ukryć ciekawości. W końcu jej to jakoś też dotyczyło.
- No na przykład widział, gdzie będziesz. Ale nie widział tam siebie. Nie może. Nigdy nie zobaczy siebie.
- Pytałam się o tę całą moc. Jakie mogą być inne? I jak można je opanować?
- Tego nie wiemy...
Wypowiedź Svena przerwał dźwiek tłuczonego się szkła. Do salonu przez okno dostała się wysoka postać. Szkło, które sama przed chwilą wybiła zrobiła jej kilka ran. Mężczyzna obrócił kilka razy twarz jakby czegoś szukając. Gdy zobaczył Victorię objął ją ramieniem, różdżką mierząc w złotookiego.
- No nareszcie- powiedział Tristan.


~*~
Jednak udało się. Napisałam rozdział dla mnie niezwykle trudny. Ale czeka mnie jeszcze jeden, następny. Jest on niesamowicie ciężki, bo muszę w nim wyjaśnić kto przyczyny dawnego konfliktu. Ale na spokojnie. To dopiero w następnym rozdziale. Oby pojawił się szybciej niż ten.
XX 
Daisy. D.