niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 5. Wyjaśnienie


  Jakie to dziwne uczucie, gdy wiesz, że od wolności dzieli cię jedna rozmowa. Wysłuchasz czyjegoś monologu i możesz wrócić do domu. Do ludzi, na których ci zależy. Wtedy świat staje się piękniejszy. Widok za szybą już nie jest nudny czy monotonny. Dostrzegasz kolory i wyjątkowość każdego mijanego miejsca. Widzisz kobietę idącą z zakupami do domu. Z kluczy zwisa pluszowy breloczek. Widzisz, jak się uśmiecha, gdy podbiega do niej dziecko. Teraz pewnie pójdą do domu razem, by przygotować wspólny posiłek. Niby nic. Dzień jak każdy. Ale gdy masz nadzieję wszystko jest bardziej ciekawe. Wszystko pasjonuje. Nawet Tristan z pół uśmiechem zerkający na ciebie. Nie jest on już tak denerwujący, bo wiesz, że jeszcze  tylko ta jedna rozmowa. Jedna rozmowa i... koniec. Nigdy więcej go nie zobaczysz. 
  Victoria cieszyła się. W końcu kto by się nie cieszył? Od wolności nie dzielił jej już nie wiadomo jak długi mur. Teraz dzieliły ją od niej godziny, może nawet minuty. W tym momencie najważniejsza była cierpliwość. No i ukrycie wszystkich emocji. Choć patrząc na Tristana nie trudno było zrozumieć, że raczej ciężko jej to szło. Ale się starała. Nic nie mogło jej zepsuć nastroju. 
  Samochód zwolnił na zakręcie i zamiast pojechać prosto po asfalcie, skręcił w żwirowaną uliczkę.  Koła z turkotem toczyły się po nierównym gruncie. Victoria z zaciekawieniem przyglądała się wszystkiemu w koło. Może nie do końca  interesowały ją stare drzewa rosnące przy ulicy. Po prostu próbowała wybadać gdzie może ją wieźć Tristan. Niby przysięgę złożył, ale jak się zachowa pewności nie było. Mógł ją wywieźć w środek lasu, porozmawiać i tam zostawić. Victoria miała ochotę spoliczkować samą siebie za taką głupotę. I za to, że dopiero teraz przyszła jej do głowy taka możliwość. Ale musiała zachować zimną krew. Zero emocji. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. I nic więcej. Zero spojrzeń w stronę chłopaka czy nerwowych ruchów. Pełny spokój. Dziewczyna patrzyła nieruchomym wzrokiem przed siebie. Gdzieś w oddali snuł się nad drzewami szary dym. Poważnie przestraszył on Victorię. Może to tam zabierał ją Tristan. Może wraz ze wspólnikami czy tak zwanymi przez niego "przyjaciółmi" rozpalił tam ogień i zamierzali ją spalić. Ale powiedział, że pozwoli jej wrócić do domu... A może chodziło mu o jej zwłoki? Może pozwoli je zabrać do Angli. Tylko po co to wszystko? Gdzie w tym sens? Victoria zganiła się w duchu za te ponure myśli. Dlaczego ona musi być taką pesymistką? Nie może po prostu liczyć na to, że w oddali jakaś spokojna rodzina ogrzewa się przy kominku, a Tristan wiezie ją do przytulnej knajpki, gdzie sobie "porozmawiają"? Ale jaki lokal mieściłby się w środku lasu? No tak. Dużo optymistycznych możliwości tu nie było. Dziewczyna wytężyła wzrok. Przed nią rozpościerała się pusta droga. Ale nie była ona już nie wiadomo jak długa. Teraz na jej końcu majaczyła czerwona plama. Chyba nie zawiózł jej do rzeźnika? Nie. Masarnia nie może byc umazana krwią. A co jeśli to ściana rozstrzeliwań? NIE! Koniec złych myśli. Trzeba chwilę poczekać. Koła wlokły się metr za metrem przybliżając się powoli to budynku-zagadki. W miarę jak podjeżdżali bliżej dziewczyna zaczęła rozpoznawać kształty. To był zwykły, specyficzny, szwedzki domek. Pomalowany na tę typową czerwono-rdzawą barwę typową dla tego regionu. To stamtąd, z komina wydobywał się dym, który tak przeraził dziewczynę. Z pewnością westchnęłaby z ulgą, gdyby nie zerkający na nią co chwila Tristan. Im bliżej budynku, tym bardziej przytulny się wydawał. Wokół domu kwitły żółto-pomarańczowe kwiaty. Wzdłuż ściany czegoś w rodzaju szopy ustawione były równo polana drzewa. Nigdzie nie było firanek czy rolet, ale na takim odludziu nie są one potrzebne. Światło odbijało się w szybach, więc nie dało się dojrzeć wnętrza. Koła stanęły. Chłopak wysiadł z samochodu. Victoria szybko odnotowała w pamięci, że nie zabrał ze sobą kluczyków. Fakt ten mógł się okazać bardzo przydatny w razie ewentualnej ucieczki. Albo chłopak się zapomniał, albo wiedział, że dziewczyna nie wyjdzie z budynku.  Nie rozstrząsając zbytnio dlaczego miałaby zostać w domu Victoria wyszła z auta. Nie zatrzasnęła drzwi na wypadek gdyby samochód zamykał się automatycznie. Szpara była niewielka. Z odległości nie dało się jej dojrzeć. W każdym bądź razie dziewczyna miała taką nadzieję. Spotkała bacznie obserwujące ją złote oczy Tristana. Podążyła za nim ścieszką ułożoną z kamieni. W balerinach od chłopaka nie łatwo było po niej iść.  Buty lekko się ślizgały. Jeszcze tylko 20 metrów. Doszła do drzwi i westchnęła z ulgi. Przemęczenie dawało jej się we znaki. Dlaczego tak cholernie głośno dzwoni jej w głowie? A nie... To nie w głowie. To Tristan nacisnął dzwonek. Ciche dudnienie dało się słyszeć z wnętrza domu. Po chwili drzwi się otworzyły i ukazały wysoką dziewczynę piszczącą tak, że z pewnością bębenki popękały każdemu w promieniu 500 metrów. A jednak Tristan tylko się uśmiechnął.
- Witaj Tami. Chyba się cieszysz, bo ja tak- Kończąc Tristan cmoknął dziewczynę w oba policzki.
- Jeszcze raz nazwij mnie Tami, a obudzisz się wysmarowany odorosokiem- zagroziła ze śmiechem. Spojrzała na Victorię i ją wyściskała mało nie pozbawiając tchu.- Tak Bardzo chciałam cię wreszcie poznać!
- Ej, Tami! Ona jeszcze nic nie wie. 
- Tristan idioto! Miałeś mnie nie nazywać Tami! A ona zaraz się o wszystkim dowie. Prawda?- spojrzała pytająco na czarnowłosą.
- Według umowy tak- odpowiedziała Victoria.
- No widzisz Tristan. Zaraz. Jeszcze chwila. W ogóle to jestem Tamara- i znowu przytuliła oniemiałą byłą Ślizgonkę.
- Tami!- odkrzyczał złotooki.
- Ewentualnie Mara, ale nigdy Tami. Nie słuchaj go. Ma jakieś problemy. Chodź do salonu tam poczekamy na Svena. Albo nie! Najpierw do kuchni! Pewnie jesteś głodna. Nie przepadam za tą szwedzką kuchnią. Tristan miał zajechać do McDonalda, ale znając życie nie chciało mu się i będą musiały wystarczyć naleśniki. Według przepisu mojej babci. Są tu bardzo dobre jagody. Sama zbierałam. Babcia dodaje malin, ale ja nie mogłam żadnych znaleźć. Muszą wystarczyć jagody. W ogóle wszystko co umiem zawdzięczam babci. Pamiętam jak siadała na bujanym fotelu i pokazywała mi zielniki. Albo książki kucharskie. Tylko nie zawsze mi się chce gotować. Ale to chyba normalne, nie? - dziewczyna uśmiechnęła się szczerze. 
Z tak rozgadaną osobą Victoria już dawno nie miała do czynienia i trochę krępująco się czuła. Jednak Tamara nie zważała na to. Dalej gadała przygotowując posiłek. Victoria miała okazję się jej przyjrzeć. Nie była to z pewnością elegantka. Szare spodnie dresowe i bokserka ze znakiem super mana, za dystyngowane nie uchodzą. Tamara była posiadaczką długich platynowo- blond, niemalże białych włosów. Nosiła je upięte w wysokim kucyku na czubku głowy. Żadnego loczka. Wszystkie idealnie proste i gładkie. I nie wydawały się być zasługą prostownicy. Dziewczyna miała proste ruchy. Takie codzienne. Uspokajające. Normalny dzień w normalnym domu. Tamar wyglądała na niewiele młodszą od Victori. Ale na pewno nie była w Hogwarcie. Takiej dziewczyny nie dałoby się zapomnieć. Wesoło trajkocząc rozlała ciasto na patelnię. Smakowity zapach szybko rozniósł się po kuchni. Ale czy Victoria powinna to jeść? W końcu Tamara trzyma sztamę z Tristanem. Znowu mogli jej czegoś dosypać. No, ale przecież Victoria widziała, jak dziewczyna przygotowuje posiłek. Zauważyłaby, gdyby dodała coś dziwnego. Mimo wszystko była głodna. Pokusa zjedzenia czegokolwiek zbyt wielka. Gdy tylko Tamara nałożyła jej na talerz naleśniki od razu pochłonęła całą porcję. Co innego blondynka. Dziewczyna nuciła pod nosem jakąś melodię i kołysała się w jej rytm. Co kilka obrotów zjadała niewielki kęs. Automatycznie przerwała, gdy otworzyły się kuchenne drzwi. Do pomieszczenia wszedł blond włosy mężczyzna z jednodniowym zarostem. Koszula w kratę opinała bez wątpienia duże mięśnie. Na widok mężczyzny Tamara pochyliła się nad Victorią:
- To jest Sven... Śliczny, prawda? Szkoda tylko, że...- blondynce nie było dane skończyć, bo przerwał jej podbiegający (gdzie on właściwie był?!) Tristan.
- No nareszcie... Już myślałem, że nie zdążysz.
- Ile jeszcze mamy czasu?- spytał Sven.
- Może kwadrans... pewności nie mam... on pewnie mógł użyć magii- w ostatnim zdaniu można było wyczuć lekki żal.
- Tristan. Ile razy można w kółko to samo? W ten sposób będzie bardziej fair- po czym zwrócił się do zdezorientowanej czarnowłosej- Victorio, usiądź. To będzie trudna rozmowa.
- Nie przesadzaj. Zna swoje pochodzenie- Tristan wydawał się niczym nie przejmować.
Victoria usiadła na kanapie. Co za różnica czy wysłucha ich na stojąco, czy siedząco? Obok niej dosiadła się Tamra. Sven usiadł w fotelu naprzeciwko, a Tristan tylko oparł się o ścianę z założonymi rękoma. Tylko on stał. 
- Tak więc Victorio... Jak to ujął Tristan: Znasz swoje pochodzenie?
- Nazywam się Victoria Willson i nie wiem o co wam chodzi.
- Vic- dziewczyna drgnęła reagując na zdrobnienie. Nikt jeszcze nigdy nie zdrabniał jej imienia. Irytowała ją ta forma własnego imienia. Ale bez większego protestu dalej słuchała Tristana- Odpuśćmy sobie te kłamstwa. Wiem, że powinnaś nazywać się Victoria Crystal Riddle, a najlepiej jak Riddle- Black. Nazwisko po mężu matki za bardzo mi tu nie pasuje- wyszczerzył się chłopak.- W końcu Rudi nie był twoim ojcem. Chyba w ogóle o tobie nie wiedział. Co innego Voldi. On sobie doskonale zdawał sprawę z twojego istnienia. Ba! Miał wobec ciebie wielkie plany. Wilsonowie mieli się tobą zająć tylko na jedną noc. Tylko coś nie wyszło i zostałaś tam na zawsze. Twoją matkę trafiła chyba Weasley, co?
- Nie masz żadnych podstaw, by tak sądzić- odparła zimnym głosem Victoria.
- Och, ależ mam. Twoja matula tulała się po wąwozie wokół Hogwartu. A raczej to co z niej zostało. Nawet jako duch jest śliczna. ... Ale to akurat nie o to tu chodzi. Musiała powiedzieć komuś o tobie. To jej nie dawało spokoju i nie mogła pójść dalej. Ja ją znalazłem i wysłuchałem, a jak skończyła... bum. wyparowała- na wzmocnienie swoich słów Tristan pstryknął palcami.
- Powiedzmy, że masz rację. Voldemort jest moim ojcem. Co w związku z tym? Bo ja nie widzę żadnych powiązań.
- A kojarzysz może Helę? Helenę Ravenclaw. To moja praprapra i dalej nie chce mi sie mówić pra babka. 
- To super! Świetnie! - sarkazm w głosie Victori wyczułby nawet dementor.- Tylko co ja mam z tym wspólnego?
Wtedy do rozmowy dołączył Sven:
- Moim przodkiem jest Godryk Gryffindor, a Tamara jest potomkinią Helgi Hufflepuff. 
- Sama śmietanka- westchnęła z ironią była Ślizgonka.
- A ty, co dobrze wiesz, jesteś potomkinią Salazara Slytherina.- Sven popatrzył twardo w jej czarne oczy. Jego niezwykle przejrzyste, zdawały się prześwietlać każdą myśl Victori. 
- I co? Mam teraz skakać z radości? Wiem, że Salazar jest moim przodkiem, ale to niczego nie zmienia.
- I tu się mylisz- Tristan spojrzał na nią kontynuując. - Mogę się założyć, że przynajmniej raz odwiedziłaś Komnatę Tajemnic. I tu taka mała niespodzianka. Istnieją jeszcze trzy inne komnaty: Komnata Wiary, Komnata Wiedzy i Komnata Męstwa. Każdą z nich stworzył i ukrył inny założyciel Hogwartu. Ale to jeszcze nie koniec... Znasz pewnie historię o medalionie Slytherina. Nie wiem, czy Voldzio wiedział o tym, że błyskotka jest bardziej użyteczna niż myślał. Bo jest ich ciut więcej- mówiąc to wyjął z kieszeni medalion.
Był chyba wykonany z lazuru. Błękitna barwa o niezwykłym odcieniu. Tylko grawerowane "R" odznaczało się kolorem brązowym. Miało ochotę się go dotknąć, zawiesić na szyi na tym brązowym łańcuszku. 
- Widzisz? Sven pokaż swój.
Blondyn podniósł się z fotela i podszedł do kominka. Wyjął jedną cegłę i wyciągnął małe zawiniątko. Zabrał podniszczony materiał i przeciągnął palcami po czerwonym rubinie. Dopiero po chwili oddał naszyjnik w ręce Victori.
Medalion wykonany niemalże identycznym wzorem co poprzedni. Różniły się kolorami i oczywiście literami. Na błyskotce Svena było wyraźne, złote "G", którego barwę podkreślała czerwień tła.
- A twój Tamara?- Victoria nie potrafiła ukryć zainteresowania.
- Nigdy go nie widziałam. Helga ukryła go gdzieś. Na czarce podobno jest podpowiedź, ale najpierw trzeba znaleźć czarkę- wyznała ze smutkiem, jakby to, że nie ma medalionu uwłaczało jej godności.
Victoria odłożyła naszyjniki na drewniany stolik przed sobą. Nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi.
- No ładne i co dalej. Chcesz je sprzedać?
- Nawet nie wiesz jaką mają moc. W komnatach jest specjalne miejsce na nie. Gdy je tam umieścisz możesz całkowicie zapanować nad mocą twojego przodka. A oni byli wyjątkowi- Tristan wyciągnął palec wskazujący ku górze, po czym wystrzelił z niego płomień. I nagle pożar na plaży przestał być taki zagadkowy.- To jeszcze nic. Ja na razie opanowałem podstawy. Wyobraź sobie co można osiągnąć posiadając całą moc Roweny Ravenclaw, Salazara Slytherina, Helgi Hufflepuff czy Godryka Gryffindora. Tylko nam jest to dane. Tylko ich przodkowie mogą zdobyć takie umiejętności.
- Władzę nad żywiołami?- upewniała się Victoria.
- Jeszcze około minuty.
- Kończę. Nie tylko żywioły- Sven napotkał się ze srogim spojrzeniem Tristana, ale nic sobie z tego nie robiąc ciągnął dalej.- Są też inne "moce". Taki Tristan jest naszą wróżką. Widzi przyszłość. Ale tylko nie daleką. Po odnalezieniu komnaty będzie mógł widzieć wszystko.
- Są w tym jakieś zasady?- Victoria nie potrafiła ukryć ciekawości. W końcu jej to jakoś też dotyczyło.
- No na przykład widział, gdzie będziesz. Ale nie widział tam siebie. Nie może. Nigdy nie zobaczy siebie.
- Pytałam się o tę całą moc. Jakie mogą być inne? I jak można je opanować?
- Tego nie wiemy...
Wypowiedź Svena przerwał dźwiek tłuczonego się szkła. Do salonu przez okno dostała się wysoka postać. Szkło, które sama przed chwilą wybiła zrobiła jej kilka ran. Mężczyzna obrócił kilka razy twarz jakby czegoś szukając. Gdy zobaczył Victorię objął ją ramieniem, różdżką mierząc w złotookiego.
- No nareszcie- powiedział Tristan.


~*~
Jednak udało się. Napisałam rozdział dla mnie niezwykle trudny. Ale czeka mnie jeszcze jeden, następny. Jest on niesamowicie ciężki, bo muszę w nim wyjaśnić kto przyczyny dawnego konfliktu. Ale na spokojnie. To dopiero w następnym rozdziale. Oby pojawił się szybciej niż ten.
XX 
Daisy. D.
  

niedziela, 13 października 2013

Od Daisy D.

Siemka!
Piszę do tych, którzy jeszcze to czytają. O ile istnieje ktoś taki.
 Co nietrudno zauważyć ostatni rozdział był baardzo dawno temu. 
Wen mnie opuścił. Stracił całkowite zainteresowanie dalszymi losami Victorii. 
Ale jeszcze się nie poddaję. Opowieść będzie funkcjonować. 
W końcu nie pogodzę się z odejściem mojej ukochanej córki Voldemorta. 
Ale jak już wspomniałam, nie mogę ubrać historii w słowa.
Kochany wen opuścił miejsce Victorii, Tristana i całej zgrai, której nie mieliście okazji jeszcze poznać.
Przeszedł teraz w inną część. I między innymi z tego powodu to piszę.
W mojej głowie powstała krótka historia.
Powstała pod wpływem chwili, gdy miałam zły nastrój.
Wen zaprzyjaźnił się z piosenką "The Dance" Within Temptation
i na jej cześć podsunął mi pomysł.
Na co? Na dole macie fragment, który na chwilę obecną zapisałam.
Tym razem wyjątkowo w pierwszej osobie.


Otworzyłam oczy. Powieki lekko drgały. Powoli przyzwyczajałam się do obecnej ciemności. Wzrokiem uchwyciłam tylko czubki moich butów. I nic więcej. Ciemność. Wypchnęłam ręce przed siebie. Nawet nie mogłam ich wyprostować. Uniemożliwiała mi to szorstka ściana. Uśmiechnęłam się lekko czując jak drzazgi próbują wbić mi się w skórę. Z góry wiedziałam, że ich starania pójdą na marne. Teraz rozłożyłam ręce na boki. Od tułowia do ścianek otaczających mnie miałam tylko kilka centymetrów. Zaczęłam mieć wątpliwości. Plan mógł się nie udać. Chłopcy nie uprzedzali, że będzie tak mało miejsca. Trudno. Spróbować trzeba. Wolałam nie myśleć o możliwości pozostania tu na zawsze. Była zbyt przerażająca. Rozłożyłam palce i przyparłam je do ściany nad sobą. Zacisnęłam zęby napierając z całych sił na przeszkodę. Nie jest to łatwe, szczególnie w pozycji leżącej. Po chwili usłyszałam satysfakcjonujący zgrzyt zawiasów. Pierwsza część planu wykonana. Teraz czekała mnie ta trudniejsza. Powoli zaczęłam przesuwać płytę w bok.  Zacisnęłam usta i oczy przygotowując się na to co miało nadejść. Zgodnie z prawem grawitacji przysypała mnie ziemia. Z trudem usiadłam cała w ciemnej bryle. Teraz trzeba było tylko wstać. Tak, tylko. Jakby to było pstryknięcie palcami. Teraz trzeba było aż wstać. Wciąż z zamkniętymi wargami i powiekami przebijałam się głową przez warstwę mokrego piachu. Oparłam się o drewno wciąż idąc w górę, licząc, że mi to pomoże. Teraz już wiem, jak czują się kiełkujące nasiona...Poczułam zimne powietrze na czole. Prawie się udało. Wyciągnęłam ręce z ziemi. Oparłam je o jakąś kamienną płytę. Podciągnęłam się do góry. Teraz sterczałam od pasa w górę na powierzchni, dołem ciała będąc jednak pod ziemią. No pięknie. Teraz wyglądam już jak prawdziwa roślina. Poruszyłam nerwowo nogami. Dobrze jest. To nie są ruchome piaski. Wyjdę z tego. Położyłam się na plecach ignorując kwiaty boleśnie wbijające się mi w kręgosłup. Zaczęłam kopać nogami do góry próbując przebić się nimi na powierzchnie i nie myśleć jak kretyńsko wyglądam. Gdy wreszcie ujrzałam swoje stopy miałam ochotę skakać ze szczęścia. Ostrożnie się podniosłam i otrzepałam z ziemi. Czyj grób tak zdewastowałam? Ach... Mój własny. Wiatr porwał w górę źle przypiętą fotografię. Siedziałam na niej uśmiechnięta. Zdjęcie było z zeszłego albumu rocznikowego. Nigdy go nie lubiłam. Rozejrzałam się wokoło. Na granicy z lasem stał Shane z łopatą. Pewnie to jemu wypadło sprzątanie po mnie. Skinął mi głową. Odmachałam mu. W świetle księżyca moja dłoń była przeraźliwie biała. Ale jak inaczej ma wyglądać ręka żywego trupa? Dawniej nie zauważyłabym nawet sylwetki w oddali, a teraz mogę dostrzec ten jego nieodłączny, kpiący uśmieszek. Podeszłam w umówione miejsce. Może i brama cmentarza nie jest oryginalna, ale za to praktyczna. Nawet będąc teoretycznie na równi z chłopakami i Coral nie zauważyłam bruneta czekającego na mnie.


I jak się podoba? Może i krótkie. Może i niejasne. Może i w ogóle bez sensu.
Nie wiem... Napisałam, aby jakoś wynagrodzić na razie brak nowych rozdziałów.
Chętnie poznam się z waszą opinią na temat fragmentu.
Jeszcze raz przepraszam za brak postępu w sprawie historii o Victorii.

XX
Daisy D.

piątek, 6 września 2013

Rozdział 4 Umowa

  13 godzin przed przylotem Nate'a

    Panorama za oknem pokazywała wciąż to samo. Las, łąka, mały czerwony domek, las, łąką, mały czerwony domek... jechali już dobre dwie godziny, a za szybą żadnych zmian. Jedynie Sztokholm był urozmaicony. Minęli jakieś senne miasteczko. W nim małe, czerwone (oraz kilka białych i żółtych) domki, kościół, rondo i znów las, łąka... I tak w kółko. Bardzo spokojny widok. Za spokojny dla Victorii, która szukała szansy na ucieczkę. I która tej szansy nie mogła znaleźć. Bo jak można kiedy prześladowca siedzi obok ciebie, a  na każdy twój podejrzany ruch przyśpiesza? Nie jest to łatwe. No chyba, że sam zdecyduje o postoju, tak jak Tristan w tej chwili. Zjechał w jakąś boczną uliczkę, która prowadziła na stację. Wjechał pod dystrybutor, wysiadł i rzucił chłopakowi obok jakiś banknot.
- Do pełna.- po czym otworzył drzwi dziewczynie.
Victoria przymrużyła oczy. Kilka metrów dalej stała drewniana chatka. tam prowadził ją chłopak. Czemu miałaby się szarpać? Przecież miał różdżkę. Jedno słowo, a już leżałaby na ziemi. Dziewczyna wolałaby uciec mu niepostrzeżenie.
- W toalecie nie ma okien, zaplecze jest zamknięte od środka, a ja usiądę przy gównym wyjściu. Powodzenia- powiedział siadając.
Victoria nie wiedziała skąd mógł to wiedzieć. Miała dziwne przeczucie. Spojrzała na niego z pogardą, na co on w odpowiedzi wyszczerzył się jak koń. Prychnęła, po czym poszła sprawdzić prawdomówność chłopaka. Szarpała drzwi, aż ludzie patrzyli na nią jakby postratała zmysły. Zeszła po schodach prowadzących do toalet. Tu również sprawdziły się słowa chłopaka. Westchnęła. Nie wiedziała kiedy następny postój, a perspektywa popuszczenia przy piekielnie przystojnym Tristanie zdecydowanie nie była kusząca. Co z tego, że był tak zwanym porywaczem? Był też również osobnikiem płci męskiej. Nie mogła się upokorzyć na jego oczach. Chociaż już sobie wyobrażała jego minę, jak tapicerka jego wozu nasiąka żółtym płynem.  Miałby sporo pracy przy pozbycie się zapachu. Namęczyłby się i może żałował, że ją zabrał... Ale zaraz potem Victoria wyobraziła sobie jak jego nos marszczy się w niesmaku, jak patrzy na nią z obrzydzeniem. Nie, nie mogłaby tego zrobić. Nie chodziło o reakcję chłopaka, tylko o jej mały dyskomfort. Bo znając życie musiałaby chodzić w tych przemoczonych, śmierdzących ciuchach. A to się jej zdecydowanie nie uśmiechało. Załatwiła więc swoje potrzeby i spojrzała w lustro. Jej alabastrowa skóra straciła blask i teraz zamiast przyciągać spojrzenia wręcz je odpychała. Ciemne sińce pod oczami też nie prezentowały się najlepiej. Usta spierzchnięte i popękane. Z przestrachem wyciągnęła język. A co jeśli się odwodni? Nie wiedziała jak wyglądają szwedzkie szpitale i wcale nie miała ochoty sprawdzać. Spojrzała na niego. Biały. Niedobrze. Ale co się dziwić. Od kilku godzin nic nie piła. Rozmyślania przerwało jej głośne burczenie w brzuchu. Jeść też nie jadła. Weszła po schodach z powrotem na górę. Podeszła do stolika Tristana.  Pałaszował coś co wyglądało jak pyzy z borówkami i  śmietaną. Przy jej krześle stała druga taka porcja. Usiadła i wypiła wodę w szklance obok. Po chwili chwyciła widelec i zaczęła posiłek. Po pierwszym kęsie mało nie zwróciła potrawy. Skrzywiła się i zapytała:
- Mleko?- Niedowierzanie malowało się na jej twarzy. Czekała na odpowiedź, a gdy jej nie dostała znów zapytała- Chcesz mnie otruć?!
Westchnął cicho tak jak wzdycha dorosły gdy musi tłumaczyć dziecku coś oczywistego.
- A myślisz, że jaki sens miałoby otrucie ciebie? Jakbym miał cię zabić zrobiłbym to już w Stanach. Zresztą gdybym nie miał pewności, że nic ci się nie stanie dałbym ci coś innego. A mówią, że jesteś taką inteligentną czarownicą...
- Bo jestem- spojrzała twardo w jego zirytowane złote tęczówki- Ale nie wiem po co mnie tu ściągnąłeś. I może z łaski swojej to wyjaśnisz.
- Hmm... Kusząca propozycja... Ale wiesz co? Nie skorzystam.
- Czemu? 
- Ciągle tylko czemu, jak, dlaczego... Może dla odmiany powiedziałabyś coś innego?
- Co na przykład?- ona sama miała kilka pomysłów. Rzeczy typu " Zaraz zadźgam cię widelcem jak nie przestaniesz się szczerzyć i wyglądać jak szczur" czy " Jesteś krowim plackiem zawieszonym w przestrzeni i myślącym o sobie jak o bogu, w rzeczywistości zapominając, o byciu gównem". Ale na jej propozycje raczej nie zareagowałby najlepiej. 
- Może coś jak" Jaka piękna dziś pogoda", " Wspaniale się tu oddycha" czy chociażby " Tristan, podoba mi się  twój głos, jest taki głęboki..."- uśmiechnął się kończąc.
Victoria spojrzała na niego i... no cóż... puściła pawia na talerze. Chyba za dużo tego wszystkiego. Emocje no i ten posiłek. A przede wszystkim Tristan. To on napawał ją obrzydzeniem.  Te jego zachowania. Jakby droczył się z młodszą siostrą. Jakby jej nie porwał. Jakby jechali jak zwykli ludzie na wycieczkę. Może i lepiej, że jej nie bił czy nie przetrzymywał w lochu ze szczurzymi bobkami, ale o stokroć wolała, by milczał. Jego głos już jej nie pomagał. Teraz irytował. Po wszystkim otarła usta serwetką i spojrzała na chłopaka.
- Tego nie przewidziałem. Mogłaś po prostu powiedzieć, że nie jesteś głodna- dodał ze śmiechem.
- Skoro jestem zmuszona przebywać w twoim towarzystwie- powiedziała wyniośle- to przynajmniej zachowuj się jak na człowieka przystało.
- A może raczysz mnie poinformować co ci zrobiłem?- uśmiech jak zawsze nie schodził mu z twarzy. 
Victoria z całą godnością na jaką było ją stać po zwymiotowaniu w miejscu publicznym spojrzała w jego oczy.
- Porwałeś mnie.
Uśmiech zamarł mu na twarzy. Wypuścił powietrze z ust do góry, tak, że odgarnęło mu niesforne kosmyki z twarzy. Dziewczyna jednak twardo czekała aż coś powie.
- Dlaczego od razu tak to wyolbrzymiasz?- widząc jej minę zrozumiał, że pytanie jej się nie spodobało.- No, dobrze... Powiedzmy, że nie jesteś tu do końca z własnej woli. Ale zastanów się czy sama byś się zgodziła ze  mną przyjechać- czekał na jej odpowiedź. Nie dostał jej więc kontynuował- Zrobimy tak: pojedziesz ze mną w pewne miejsce, wysłuchasz po kolei wszystkiego. Czasu mamy niewiele- westchnął spoglądając na zegarek.- A potem... Zrobisz co będziesz chciała. Ale uwierz...- uśmiechnął się nachylając nad dziewczyną. Gdy czuła już jego oddech na policzku wyszeptał- będziesz chciała zostać.- po czym wstał od stołu.
Podszedł do lady, coś szepną i wsunął banknot ekspedientce do ręki, drugą wskazując stolik. Kobieta skrzywiła się nieznacznie, ale ze zrozumieniem pokiwała głową. Potem zmierzał do wyjścia.Gdy był już przy drzwiach odwrócił się do Victorii ze swoim niezwykłym uśmiechem.
- Zaczekaj!- krzyknęła.
Podbiegła do niego i powiedziała:
- Weź mi jakąś kanapkę. Byle szybko. Mam zamiar jak najszybciej dojechać do tego twojego miejsca i wrócić do domu. Bo dajesz słowo?
W odpowiedzi wyjął różdżkę, a błyszczący złoty obłok przypieczętował jego słowa. Dziewczyna widząc to wyszła na dwór.
 Będąc w samochodzie patrzyła jak Tristan wraca z papierową torbą. Może wytrzyma jeszcze kilka godzin. Bo, była pewna, że po wysłuchaniu chłopaka spokojnie wróci domu...

~*~~
Wiem, że mega krótkie, ale wen mnie opuścił. Mam pomysł co ma być dalej, ale najgorsze jest zapełnienie luk między poszczególnymi zdarzeniami. Przyznaję, że rozdział najgorszy. Następny będzie lepszy...

niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział 3 Lot w przestworzach

Z trudem otworzyła oczy. Ciężkie powieki lekko drgały. Cały świat lawirował jej przed oczami. A właściwie jego część.  Plecy bolały od długiego bezruchu, a palce zesztywniały. Próbowała sobie przypomnieć jak się tu znalazła. I gdzie właściwie jest. Fotele, okrągłe okna, rozkładane stoliki, podłużny korytarz... Samolot?! Ale jakim cudem?
- No cześć! Już myslałem, że prześpisz całą podróż.
Victoria zdziwiła się słysząc, że nie jest to dobrze tak dobrze znany jej głos Nate'a.  Zaczęła szukać swojego rozmówcy. Był to niezwykły wysiłek dla jej otumanionego ciała.  Chwilowo się poddała.
- Kim jesteś?- spytała zrezygnowana.
- Victorio, w tych papierach mam Matt więc przy ludziach tak na mnie mów.
- Skoro ty znasz moje imię, to ja do cholery mam prawo poznać twoje!- wybuchła. Miała dość tego poczucia bezradności i bezsilości.
- Tristan- westchnął- Nazywam się Tristan.
Udało jej się go zlokalizować. Blond włosy opadały na czoło. Miał przymknięte powieki. Musiał poczuć, że dziewczyna go obserwuje, więc je otworzył. Złote oczy z miedzianymi przebłyskami patrzyły na nią z rozbawieniem przez grube szkła okularów. Victoria zaniemówiła. Naprawdę się bała. W końcu spotkać kogoś o kim się śniło w mało przyjemnych okolicznościach nie jest uczuciem przyjemnym. Szczególnie w takiej sytuacji. Bo teraz Victoria była już pewna, że jest to porwanie. Nie wiedział tylko jak i dlaczego. Powoli mgła, która spowijała jej umysły rozpływała się. Gdzie na Merlina jest moja różdżka? - myślała odzyskawszy kontrolę nad umysłem. Zerknęła w dół. Zamiast glanów, w których zawsze trzymała magiczny przedmiot od Olivandera miała na nogach baleriny.  A na spodenkach spódnicę do kostek...
- Szukasz tego?- Spytał obracając w dłoni różdżkę. Dziewczyna zgromiła go wzrokiem.- Orzech, Włókno ze smoczego serca, dość giętka... Fajna- rzucił z uśmiechem.
- Mogę krzyknąć- zagroziła.
- Mogę rzucić zaklęcie- odparował lekko ją przedrzeźniając.
Victoria rzuciła potok przekleństw, na który chłopak tylko mocniej się wyszczerzył.
- Jak?- Zapytała tylko. Może nauczy się czegoś na przyszłość.
- A pamiętasz coś?
Wysiliła umysł.
- Plaża, pożar... Drink!- wykrzyknęła przerażona.
W odpowiedzi dostała tylko zadowolony z siebie uśmiech. Teraz wszystko było jasne. Dosypał jej czegoś, rzucił zaklęcie na kelnera, a potem pożar...
- Byłeś szatynem- oświadczyła po chwili milczenia.
- Ty nie byłaś ruda.
Gwałtownie przeczesała włosy. Długie palce zaczepiły się o o sztuczne loki. Czyli peruka. Postanowiła, że dowie się wszystkiego. Nie chciała tego przed sobą przyznawać, ale ten głos dodawał jej otuchy. Tak, pokrzepiał ją głos porywacza.
O ironio...
- Jak przeszedłeś odprawy?-  to ją naprawdę ciekawiło.
- Wiedziałem, że spytasz... W torbie nad tobą jest suknia ślubna. W dowodzie masz 21 lat, a przed...- tu przerwał, by spojrzeć na zegarek.- 14 godzinami wzięliśmy ślub- Victoria słysząc to spojrzała na niego jak na wariata.- Spokojnie- uśmiechnął się łobuzersko- to tylko przykrywka. W oficjalnej wersji zalałaś się w trupa na naszym weselu i właśnie ruszamy na miesiąc miodowy, gołąbeczku.
- Dokąd?- Udała, że nie usłyszała zwrotu.
- Daleko- zbył ją.
- Nie łatwiej, by było świstoklikiem?- z reguły denerwowanie porywacza nie jest dobrym pomysłem, ale Victoria nigdy nie przestrzegała reguł. Zresztą chciała go podpuścić.
- Za daleko.
- Proszek Fiu?
- Nie ma kominka.
- Telepotrtacja?
- Mam problemy z żołądkiem- uśmiechnął się- Zresztą wolę mugolskie sposoby- dodał zakładając ręce za głowę.
- Statek?- nie mogła wymyślić chyba nic głupszego.
- Z tobą? Nigdy. Tu nam pomorze nasz przyjaciel.
- Nate?- nie zwróciła zbytniej uwagi na to " z tobą? Nigdy".  Myśl o przyjacielu napawała ją nadzieją.
- Raczej nie. Nasz przyjaciel pewnie nam w tej chwili już pomaga.
Fuknęła na niego.
- Jesteś mugolem- Nie wiadomo czemu to powiedziała. Może chciała przedłużyć rozmowę?
- W takim stopniu jak ty córką Danielle i Evana.- to ją uciszyło.
Naminowaną ciszę przerwał głos wydobywający się z głośników:
- Panie i panowie zbliżamy się do lądowania na lotnisku w Sztokholmie. Ze względu na państwa bezpieczeństwo prosimy zapiąć pasy, złożyć stoliki i ustawić fotele z pozycji siedzącej. konieczne jest również wyłączenie wszystkich urządzeń elektrycznych.
Tristan poczęstował Victrię gumą do żucia. Dziewczyna wolała, by jej uszy wybuchły, niz wziąć cokolwiek od niego. Kto wie czym to nafaszerował tym razem? Odmowę przyjął beznamiętnym wzruszeniem ramion. Niezwykle wyczulone uszy Victori ledwie wytrzymywały.Ból był ogromny. Ciśnienie rozsadzało jej bębenki. Zacisnęła pięści, aż na jej dłoni odbiły się ślady pół księżycy. Zamknęła oczy i czekała na koniec lotu. W końcu koła otarły się o asfalt. Samolot tracił prędkość. Gdy się całkowicie zatrzymał pasażerowie wstali do bagażu. Tristan wyciągnął różdżkę i machnął ją tak, że stali w miejscu jak zahipnozowani. Victoria nic nie słysząc zaczęła cofać się w kierunku wyjścia. Chłopak albo tego nie widział, albo to zignorował. Ciesząc się z poczucia przewagi zwiała z samolotu. nie słysząc wypowiadanego przez niego na pasażerów zaklęcia zapomnienia. Gdy była już dobre 50 metrów od samolotu odwróciła się w jego kierunku.  Zdziwiona brakiem pościgu spojrzała na reklamę na autobusie. Przez chwilę wydawało jej się, że dziewczyna z plakatu ma te przeklęte, złote oczy. Mrugnęła kilka razy. Nie, wydawało jej się. Dziewczyna na zdjęciu miała zielone tęczówki. Victoria westchnęła z ulgi. Szybko okrążyła samolot. Zatrzymała jadący autobus i do niego wsiadła. Peruka! zdjęła ją pośpiesznie i niepostrzerzenie wyrzuciła za okno. Przedarła się przez tłum w poszukiwaniu wolnego miejsca. Przysiadła obok jakiegoś bruneta czytającego gazetę. Rozmyślała jakim cudem może się wydostać z lotniska i jak będzie dalej. Facet obok niej zaczął skaładać gazetę.
- Czy zna pan to lotnisko?- spytała, a raczej wykrzyknęła.
Brunet chyba zrozumiał, że dziewczyna wciąż ma wysokie ciśnienie w uszach, bo zatkał nos, a potem się tak dziwnie nadął. Victoria czuła się jak ostatnia idiotka powtarzajac ruchy mężczyzny. Zapiszczało jej w uszach, aż się skrzywiła. Jednak niemalże natychmiast odzyskała słuch. Spojrzała z wdzięcznoscią na mężczyznę i powtórzyła pytanie.
- Nie wiesz jak stąd wyjść?- upewniał się z obcym akcentem. Skinęła mu głową, więc kontynuował.- Musisz przejść obok wszystkich taśm z bagażami. Potem skręć w lewo i dojdź do końca korytarza. Otwórz drzwi po prawej, a zobaczysz wyjście. Stamtąd łatwo złapać autobus lub taksówkę.
- Dziękuję...- chciała dodać coś jeszcze, ale drzwi się otworzyły i tłum zagłuszył jej ewentualne słowa.
Dała się mu ponieść. Po znalezieniu sie w klimatyzowanym korytarzu przyśpieszyła. Wyróżniała się pośród tłumu, bo nie miała ze soba żadnego bagażu. Pośpiesznie się rozejrzała. Zauważyła budkę telefoniczną. Zupełnie nie przypominała tych czerwonych, z których korzystała w Londynie. Ta niczym się nie wyróżniała. Granatowy lakier lśnił nowością. Podeszła do niej w duchu przypominając sobie odpowiedni numer telefonu. Weszła do budki i zaczęła wystukiwać cyfry. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci...
- Halo- dało się wyczuć, że osoba po drugiej stronie ma za sobą co najmniej jedną nieprzespaną noc.
- Nate?
- Victoria?!- głos w słuchawce wyraźnie się ożywił.- Gdzie jesteś?
- Lotnisko w Sztokholmie. Nie wiem gdzie później on mnie tu znajdzie.
- Jaki on?
- Nazywa się Tristan... Może to dziwne, ale wydaje mi się, że... że on ma złote oczy- wypaliła
- Wiem o co ci chodzi. Schowaj się tak, by cię nie znalazł.
- On jest czarodziejem, Nate.
- Wsiadam w najbliższy samolot, choćbym miał użyc czarów i będę tam najszybciej jak się da.
- Dobrze- i się rozłączyła.
Wydawało jej się, że znów widzi te oczy Tristana. Teraz naprawdę ogarnęła nią panika. Wybiegła z budki. Dalej mknęła przed siebie. Rozpędzona nie zauważyła podłużnej, czarnej torby na podłodze. Zahaczyła o jej ramię stopą i runęła jak długa na ziemię. Ktoś podał jej dłoń. Wsparła się na mocnej ręce i spojrzała na niego z wdzięcznością. Widząc jego twarz wyraz jej momentalnie się zmienił. Z podziękowań na śmiertelny strach. Silny uścisk pociągnął ją za sobą. Wyrywanie się nic nie dało. Szła więc za nim aż do pół furgonetki zaparkowanej przed lotniskiem. Wsiadła od strony pasażera i patrzyła jak Tristan przekręca kluczyk w stacyjce. Dla niej nie było to zwykłe odpalenie silnika. Dla niej szczęk klucza stanowił zamknięcie więziennej celi.
***
Blond włosy chłopak przemierzał wzdłóż i wszerz lotnisko. Dokładnie badał każdy jego metr kwadratowy. Zdesperowany zaczął wypytywać o pewna czarnowłosą dziewczynę. W odpowiedzi otrzymywał tylko wzruszenie ramion. znalazł kobietę zajmujacą się monitoringiem. Zaczął jej szeptać na ucho słówka robiąc palcem w powietrzu niewidoczne kółka. Dziewczyna zaprowadziła go do obszernego pomieszczenia z kilkonastoma telewizorami. Znalzła odpowiednią kasetę i ją włączyła. Na ekranie pojawiła się Victoria wychodząca z budki telefonicznej, biegnąca, a potem upadająca. Ktoś pomógł jej wstać i zaciągnął do pół ciężarówki. Nate szybko spisał numery rejestracyjne, po czym się uśmiechnął.
- Mam cię, Tristan

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 2. Zły omen

Strach. Ciemność. Dwie rzeczy połączone w dziwny sposób. Jest ciemno- czujesz strach. Boisz się- widzisz niewiele. To samo czuła teraz Victoria. Nie wiedziała czy to strach zasnuwa jej widoczność przed oczami, czy to ciemność powoduje jej strach. Pewna była jedynie tego, że musi biec dalej. Do utraty tchu. Choćby ją to miało kosztować nie wiadomo ile. Czuła, że ktoś podąża jej śladami. Słyszała jego szybkie kroki na asfalcie. Nie wiedziała dokąd biegnie droga. Wokół były tylko drzewa.  Podeszwy jej butów z trzaskiem złamały małą gałąź. Spojrzała za siebie. Coś, w co wdepnęła było przerażająco białe...
To nie mogła być kość!.. A jednak...
Straciła ją z oczu. Potknęła się o własne nogi. Wpadła do wody. Czuła miliony szpilek przekuwających jej ciało. Mimo drżenia z zimna całego ciała próbowała wstać. Tylko się ponownie poślizgnęła i wylądowała twarzą w bagnie. Wierzchem chłodnej dłoni otarła oczy. Teraz nie miała już szans na ucieczkę. Złowróżbne kroki były coraz bliżej. Podniosła dumnie głowę. Nie podda się bez walki. W błocie wymacała różdżkę. Chwyciła ją kurczowo. Wiedziała, że jest ona jej ostatnią nadzieją. Kroki ucichły. Postać była na tyle blisko, że Victoria mogłaby ją zobaczyć. Wytężyła wzrok. Jej spojrzenie zetknęło się z parą złotych oczu. Lśniły jak gwiazdy i patrzyły na dziewczynę z dziwnym błyskiem, którego nie umiała zinterpretować. Krzyknęła. To nie był okrzyk strachu. Na taki Victoria nigdy, by sobie nie pozwoliła. To był okrzyk bojowy.
Na tyle głośny, że obudził ją samą. Zlana potem gwałtownie usiadła na łóżku. Szybkie bicie serca dudniło jej w uszach. Przyśpieszony oddech był jedynym dźwiękiem wydawanym w pokoju. Victoria nie mogła zapomnieć widoku tych oczu. Zeszła z łóżka. Zimno kafelków przywróciło ją na ziemię.
 To tylko sen. Zwykły koszmar. Nieprzekonana weszła do łazienki, pod prysznic. Długa, zimna kąpiel. Ziszczenie jej aktualnych marzeń. Pół godziny później pachnąca jaśminem, opatulona lawendowym szlafrokiem wyszła z łazienki. Usiadła lekko na krześle czekając na nadejście poranka. Przelotnie zerknęła na zegarek. 4.13. No to sobie poczeka.


***

- Hello Skowronku!
Nate wtoczył się do pokoju. Szelki zwisały mu luźno przy spodniach. Słońce igrało w jego blond włosach. Błyszczące iskierki tańczyły w czuprynie chłopaka sprawiając, że mieniła się we wszystkich odcieniach złota.
Spojrzał na dziewczynę. Spała z głową na stole. Ciemne włosy opadały na jasny blat. Nate postawił trzymaną dotąd kawę na drugim brzegu stołu. Ciemny płyn wylał się na na jakąś gazetę. Ciekną dalej.
- Shit!
Krzyk obudził Victorię. Przeciągnęła się przeciągle ziewając. 
- Natuś?... Co ty tu robisz tak wcześnie?
- Kawa. ale się rozlała- nieporadnie wskazał miejsce z ciemnym płynem.
Dziewczyna roześmiała się i wstała szukać ścierki. 
- Niestety hotelowe pokoje nie przewidują takich fajtłap jak ty...- powiedziała wciąż się uśmiechając. Zły humor po dziwnym śnie całkowicie minął.- Muszą wystarczyć chusteczki.
- Bardzo śmieszne.-odparł z sarkazmem.- Bo ty nigdy niczego nie wylałaś. . Dziś się musimy wymeldować. Gdzie chcesz jechać?
- Może  do Nowego Orleanu? Odwiedzimy twoich dziadków. Tak krótko u nich byliśmy...- zaproponowała ze złośliwym uśmiechem.
- A może pojedziemy do Crowley? Do tego świra śpiewającego pod twoim oknem włoskie ballady.Czekaj... Jak to szło?  Amo come ti vivi e ti muovi da te quando spezzi i respiri suono al mondo piu'...
-Dobrze! Już nic nie mówię, tylko przestań śpiewać- poprosiła teatralnie zatykając dłońmi uszy.
- Na pewno? Bo wiesz, zawsze chętnie służę usługami wokalnymi.
- Chyba nie skorzystam.
- Żałuj, żałuj.. 
-Mam!
- Ale co?- spytał zdezorientowany.
- Gdzie możemy pojechać.
- No oświeć mnie swoją mądrością.
- Santa Monica!- wykrzyknęła radośnie podskakując.
Według Nate'a miała zdecydowanie zbyt dobry humor. Albo coś knuła, albo próbowała odwrócić jego uwagę od czegoś, co ją martwi. Obstawiał tę drugą opcję, ale po siedmiu latach bycia jej najlepszym przyjacielem wiedział, że nie warto na nią naciskać. Tylko zamknie się w sobie i będzie milczeć jak grób. Wolał poczekać. Wiedział, że Victoria zwierzy mu się jak będzie gotowa. W końcu od czego ma najlepszego przyjaciela?
- Pakuj się. Za pięć minut widzę cię pod samochodem. Z bagażami oczywiście.
- Ale Nate! 5 minut to za krótko. Jak ja mam to zrobić?
-Poradzisz sobie-odparł z uśmiechem wychodząc z pokoju.

***

- To od tego pana na końcu- powiedział barman kładąc drinka na ladzie przed Victorią. 
Rozejrzała się w poszukiwaniu mężczyzny. Faktycznie siedział na samym końcu, z głową w gazecie. Zmierzyła go spojrzeniem ciemnych oczu. Szatyn. Bujne loki. Na oko 1,90 m. Luźny strój. Starszy najwyżej o 3, może 2 lata. Całkiem, całkiem. Nie widziała tylko jego twarzy. Może później do niego podejdzie. Może. Na razie wzięła do ręki drinka. Chłód napoju wyczuwalny był nawet przez szkło przez, który go trzymała. Przechyliła zawartość szklanki do ust. Kochała ten orzeźwiający smak mojito. Od razu zrobiło jej się lepiej. Zapomniała o facecie siedzącym przy barze. Dopiła resztę drinka i wstała z barowego stołka. Powoli zaczynała żałować, że jednak założyła glany. Ale ranek był taki deszczowy... No trudno, jakoś to przeżyje. Usiadła na piasku. Gorące ziarenka szczypały ją w uda. Całe szorty były ich pełne. Szukała wzrokiem pewnego wysokiego blondyna... Nate zabawiał jakieś dziewczyny w bikini. Roześmiała się w duchu. Cały Nate. Podobno zachowuje się jak ojciec.. Szkoda, że nie wierzy w to czyim jest on synem... Szepnął coś do rudej. Tamta odchyliła głowę i się zaśmiała. Nate wskazał na coś dłonią. Dziewczyny spojrzały na siebie i tam popędziły. Chłopak rzucił ostatnie spojrzenie na Victorię, które mówiło " To nie moja wina, że tak cholernie na mnie lecą. Ale cóż mam Robić" po czym zaczął je gonić z dzikim okrzykiem. Teraz brunetka nie wytrzymała. Jej śmiech roznosił się echem. Był całkowicie szczery, więc robił największe wrażenie. Śmiały się też oczy. Ludzie patrzyli na nią dziwnie, ale miała to gdzieś. Potrzebowała tego rozluźnienia. Jej donośny śmiech przerodził się w kaszel. Zaskoczona rozejrzała się. Piekło ją gardło, a oczy szczypały i wyciskały łzy. To przez dym. Był wszędzie. Wyglądało, jakby pochodził z drewnianego baru. Na plaży wybuchła panika. Wszyscy uciekali. Victoria nie mogła. Była za blisko źródła dymu i ognia. Zasłabła. Od razu wykorzystał to szatyn, który postawił jej drinka. Przerzucił ją sobie przez ramię. Nie była ciężka. Odszedł parę kroków i spojrzał za siebie. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Prawie nikt. Poza zielonookim blondynem, który ledwo spojrzał mu w twarz. Który zapamięta szatyna po złowróżbnych oczach.
Po złotych oczach.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 1. Bo każde okrucieństwo poprzedzone jest bólem

Rok 2016
Głośna muzyka bębniła jej w uszach. Usłyszane słowa piosenki kotłowały się w głowie.


Nie czujesz bólu


Zbyt wiele nie jest dostatecznie dużą ilością

Nikt nie powiedział że te rzeczy mają jakikolwiek sens
Znowu zostaliśmy oszukani



Punkt bez żadnego wyjścia

Popatrz jak budynki się palą
Oświetlają noc
Dość ładny widok


Odstawiła niedopitego drinka na ladę. Czerwona szminka zostawiła odcisk pełnych warg na kieliszku. Victoria wyszła pewnym krokiem z klubu przepełnionego muzyką. Zaraz po niej zrobił to mężczyzna na oko dziewiętnastoletni, z ciemną jak noc grzywką i zielonymi oczami, w których odbijały się światła kolorowych reflektorów. Już od kilku godzin nie spuszczał jej z oczu. Teraz podążał za nią ostrożnie. Czekał na odpowiedni moment, by się ujawnić. Widział jej ciemną postać lawirującą między ludźmi. Słyszał echo jej butów. Wiedział, że jeśli zbliży się do niej poczuje intensywny zapach jej ulubionych perfum, że owładnie nim woń bzów, z którymi ma tyle wspomnień. Włosy Victorii falowały przy każdym jej kroku.  Dotarł za nią do drzwi klubu. Wyszedł 5 sekund po niej. Rozglądał się w ciemności. Dostrzegł jej sylwetkę opierającą się o ścianę. Z papierosem w ręku. Zawzięcie przeszukiwała torebkę. Chłopak westchnął w duchu. Jak zawsze nie mogła znaleźć zapalniczki. Pamiętał wieczory oświetlone płomieniem niezwykłego urządzenia, które dziewczyna zawsze ze sobą nosiła.  Ile by dał, by te czasy powróciły....
Wyglądała niesamowicie. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Szczególnie w tej chwili. Czarne włosy opadały luźno zasłaniając jej twarz. Oparta o mur z niebywałą nonszalancją. Chłopak nie mógł się powstrzymać. Podszedł do niej. Dziewczyna z początku go nie zauważyła. Dopiero gdy był metr od niej zwróciła na niego uwagę.
- Co chcesz?- warknęła. Widać było, że ma dość natrętnego mężczyzny.- Mówiłam, że to koniec.
- Ale nie rozumiem czemu? Co zrobiłem nie tak?
- Ile razy można powtarzać... To nie ma sensu. Gra skończona.
- Ale...
- Nie. A teraz dasz mi przejść.
- Nie, nie po tym co przeszliśmy- w jego oczach widać było tylko furię. To były oczy szaleńca- Nie możesz o mnie zapomnieć.
Przycisnął dziewczynę do ściany. Czekał na jej jęk bólu. Zdziwiony, że go nie usłyszał. Docisnął mocniej. Czuł jak szybko bije jej serce. Chwilowo mu wystarczyło. Odsunął się o pół metra i zaczął majstrować przy suwaku kurtki. Victoria nie czekała długo. Umiała wychwytywać szansę od losu. Mimo wysokich szpilek kopnęła go w krocze. Zduszony jęk wydobył się z piersi chłopaka. Zgiął się wpół. Jednak nadal był niebezpieczny. Dziewczyna uformowała dłoń w pięść, która energicznie podważyła głowę dziewiętnastolatka. Jego czaszka odskoczyła do tyłu z nieprzyjemnym dźwiękiem. Ledwo trzymał się na nogach. Jeszcze żył. Victoria spojrzała na niego. Był tylko o rok od niej starszy mógł jeszcze "trochę" pożyć. Owiana litością postanowiła go zostawić w spokoju. Uszła kilka kroków. I spojrzała na gwiazdy. Ich zawiłości zawsze ją pochłaniały. Ich zależność od siebie...
Rozmyślając nad znaczeniem gwiazd nie zauważyła skradającego się, ledwie żyjącego mężczyzny.
- Myślałaś, że pozwolę ci odejść. Przeliczyłaś się.
Ogarnął ją niedźwiedzim uściskiem. Nie był przyjemny, jak ukochanego wujka. Ten miażdżył żebra i wstrzymywał oddech.
- A ja chciałam ci darować życie...- westchnęła Victoria.
Wbiła łokcie w jego żebra przygniatając je. To wystarczyło, by osłabiony mężczyzna oddalił się na krok lub dwa. Dziewczyna też odskoczyła w drugą stronę. Wyciągnęła schowaną dotąd w bucie różdżkę.
- Avada Kedavra- Krzyknęła kierując snop światła na chłopaka.



Otworzył szeroko oczy. Przez dosłownie ułamek sekundy widać było w jego rozszerzonych źrenicach strach. Potem nabrały jeszcze zieleńszej, niezdrowej barwy, by po chwili stracić całkowity wyraz. Teraz na Victorię spoglądały puste oczodoły. Nicość na twarzy chłopaka nie pozostawiała żadnych złudzeń. Nie żył. Victoria patrzyła na to z lekkim oszołomieniem. Dopiero po chwili odwróciła się. Poszła w miejsce, gdzie upuściła torebkę. Wygrzebała z niej swój telefon. Wybrała numer i zadzwoniła.
- Nate? Przyjdź na parking przed klubem Trick . Musisz mi pomóc.
Obiecany Nathaniel zajechał swoim wysłużonym samochodem na parking. Gdy zobaczył swoją najlepszą przyjaciółkę nad martwym ciałem bez ran śmierteknych nie potrzebował wyjaśnien. Szczególnie, że znał jej tajemnicę. Sekret jej pochodzenia. Objął ją mocno i poinstruował. Wzięli ciało, w duchu dziękując, że nie ma tu kamer. Włożyli je do bagażnika i usiedli w aucie. Jechali w ciszy, bez muzyki.  W ich żyłach pulsowała jeszcze adrenalina po ostatnich wydarzeniach. Mijali żywe San Francisco zagłębieni we własnych myślach. zatrzymali się dopiero na moście Golden Gate. Wyjęli ciało i wyrzucili w przestrzeń. Z głośnym pluskiem wpadło do wody nie zostawiając żadnego śladu co do przyczyn śmierci.


~*~
Słowa piosenki zaczerpnęłam z tłumaczenia piosenki Gavin'a Rossdale'a - Adrenaline

sobota, 29 czerwca 2013

Prolog

Rok 1998
Czarnowłosa kobieta szła zakazanym lasem. Drzewa spowijała gęsta mgła, ale ona uparcie dążyła do celu. Była jeszcze lekko osłabiona, lecz szybko dochodziła do pełni swych sił. Musiała zdążyć. On już na nią czekał. Zawiniątko, które delikatnie trzymała w objęciach było ledwo dostrzegalne pod czarną peleryną. Weszła na skałę. Tam Go zobaczyła. Ciemna postać na tle wieczornego nieba. Patrząc w dal, na zamek czekała na przybycie kobiety.
- Bello?
- Tak, Panie. To już- i odsłoniła skryte dotąd zawiniątko. Z ciemnego jedwabiu wystawała mała główka o czarnych rzęsach okalających takie same oczy, kruczych włosach i rubinowych wargach. Tylko cerę miało bladą. Wyglądało jakby było otoczone magiczną poświatą. Dziecko popatrzyło na otaczające je postacie z ciekawością w bystrych oczach. Spojrzenia dwóch pokoleń skrzyżowały się.
- A więc dziewczynka- westchnął Tom Riddle.
- Owszem- odparła Bellatrix przygryzając wargę. A co jeśli Czarny Pan oczekiwał męskiego potomka?- Czy chciałbyś nadać jej imię?
Voldemort spojrzał na dziewczynkę. Miała ostre rysy twarzy. Takie jak on przed metamorfozą. Wiedział, że odziedziczyła po nim również moc i był pewien, że będzie najpotężniejszą czarownicą jaką widział świat.
- Czuję, że wojna blisko- rzekł w zadumie- Ale my ją wygramy- dodał pewnie- I na dowód tego będzie nosić imię Victoria. To będzie również przesłanie. Czeka ją życie na laurach zwycięstwa.
- A- zawahała się kobieta- a czy ja mogłabym jej nadać drugie imię?
- Dobrze. Niech będzie. Ale teraz zabierz ją stąd. Niedługo walka. Nie chcemy przecież, by coś jej się stało. Z tego powodu jest tajemnicą. Zabierz ją do jakiś zaufanych czarodziei. Takich którzy nigdy cię nie zawiedli. Takich którzy mogą poznać prawdę. Znasz takich?
- Oczywiście Panie.
- A więc idź.
Lestrange skłoniła się lekko i opuściła wzniesienie zostawiając Czarnego Pana samego. Gdy już znalazła się w lesie zrobiła obrót o 360 stopni i teleportowała się w pewną cichą uliczkę. Jedno zaklęcie, a zagasły wszystkie latarnie. Kobieta tuląc dziecko do piersi przemierzała spokojną uliczkę .Przystanęła dopiero przed domem z numerem 131. Spojrzała na tabliczkę. D i E Wilson. To tu. Na Danielle i Evana mogła liczyć zawsze i wszędzie już od czasów szkolnych. Zgodnie z zawartą wcześniej umową delikatnie położyła dziewczynkę pod drzwiami. Spojrzała w jej czarne jak węgiel oczy szepcząc:
- Victorio Crystal Riddle jesteś moim drugim sercem skarbie. Będę walczyć za ciebie i twojego ojca. Zawszę będę z tobą maleńka.- mała tylko mrugnęła zaspanymi powiekami jakby doskonale rozumiała słowa matki.
Bellatrix nabazgrała imiona dziewczynki na kartce, którą wsunęła przez szparę w drzwiach. Pocałowała córkę w czoło i zadzwoniła do drzwi. Uciekając nie wiedział, że po raz ostatni widziała swoje dziecko...